niedziela, 3 kwietnia 2022

Chcę „nawijać” i zostać „wysłuchana”…

 I znowu, znowu długo mnie tu nie było. Zaczęłam się nawet zastanawiać czy ja nie powinnam ogłosić jakiejś reaktywacji. Jednak czy można reaktywować coś, co dopiero zaczynało kiełkować. Biorąc pod uwagę ilość postów na swoim blogu nigdy się nie odważyłam nazwać siebie blogerką. Z drugiej strony zastanawiam się czy tradycyjny blog, taki, na którym teraz jesteśmy nie przechodzi już do lamusa. Teraz przecież wszystko przeniosło się na fajsa a blogi chyba pomału wypychają fanpege. Mam swojego fanpege a i owszem i powiem Ci szczerze (co pewnie wiesz) tam się o wiele częściej odzywam. Powód? Prościej, łatwiej i zdecydowanie szybciej. Posta na fanpege piszę przez wieczór, dwa i puszczam.  Posta na blog miesiąc, dwa a może i dłużej, stukając jednym palcem klawisz po klawiszu. Czasem puszczając posta np. o jakieś swojej wyprawie, dwa, trzy miesiące po powrocie, pytałam sama siebie – czy to ma jakikolwiek sens? Przecież dawno się powinno zapomnieć, że się gdziekolwiek było, a niejednokrotnie już się siedziało na walizkach przed kolejnym wyjazdem.


Jednak lubię „nawijać” na swoim blogu. Jest to taka moja płaszczyzna swobodnego „mówienie/” do Ciebie.  Chcę do Ciebie „mówić” i chcę być „słuchana”. Mniej więcej tymi słowami zaczęłam swojego bloga i tak się też stało. „Nawijałam” i chyba po raz pierwszy w życiu, mogłam przekazać wszystko to co chcę tak od A do Z. Tu na pierwszy plan wysuwa się treść mojego przekazu, cała reszta znikała gdzieś w zapomnieniu. W mojej głowie „wypowiadane” tu „słowa” brzmią cicho, spokojnie, nie czuć w nich napięcia czy bezpodstawnego zdenerwowania. Czasem cichutko się śmieje, czasem leciutko wzruszam a może czasem wkradnie się jakiś mały sarkazm. W brew pozorom to takie ważne. Ważne bo chyba właśnie najbardziej tego brakuje mi w świecie realnym. Powiedzieć  komuś coś kąśliwego, cichym, łagodnym głosem, z uśmiech na twarzy – to musi być coś pięknego. Bycie złośliwym nie należy do mojego hoppy, jednak ta umiejętność czasem by się przydała. W realu ludzie często zarzucają mi, że na nich krzyczę. Kiedy mówię coś co wywołuje emocje, a chyba sam przyznasz, że każda wypowiedź wywołuje jakieś emocje, może uruchomić się moja spastyka. Owa spastyka to nic innego jak mimowolne napięcie mięśniowe (spowodowane niezintegrowany odruchem Moro, który wywołuje każdy niespodziewany bodziec płynący z otoczenia). Nie mam na to wpływu, jednak ona ma wpływ  na mimowolne napięcie moich strun głosowych jak i całego ciała. Działam jak noworodek, dla którego jedyną naturalną obroną są odruchy pierwotne, często to właśnie one rządzą moim ciałem. Walczę z tym, walczę ze swoim ciałem, które rządzi się swoimi prawami. Wiem jednak, że im bardziej z nim walczę, tym bardziej polegam. To takie błędne koło. Wiem też, że czasem udaje mi się nad tym wszystkim zapanować, rozluźnić ciało, uspokoić oddech, mówić pomału – wówczas jestem czytelna, zrozumiała dla każdego…
 
 
Nie wiem czy wiesz. Czy Ci się już chwaliłam. Moja praca licencjacka była poniekąd autobiograficzna. Temat jej brzmiał „Autoportret i portret społeczny osoby z mózgowym dziecięcym”. Do jego podjęcia skłoniły mnie moje doświadczenia. Różne – czasem dobre, czasem mniej ciekawe. W swoim opracowaniu skupiłam się na dwóch płaszczyznach percepcji społecznej – na komunikacji werbalnej i komunikacji niewerbalnej. Te dwa kanały są głównymi nośnikami informacji o osobie, z którą wchodzimy w relację. To w jaki sposób się wypowiadamy, nasz tembr głosu, jego barwa, sposób wypowiadania się czy mimika twarzy ma niewątpliwie znaczący wpływ na percepcję danej osoby. U osoby z dziecięcym porażeniem mózgowym , przez uszkodzenie ruchowe, wszystkie te obszary mogą zaburzone, co będzie miało wpływ na jej odbiór.
 

 

Opracowanie tego tematy bardzo mi pomogło, wiele rzeczy uświadomiło. Na przykład wcześniej wejście w nowe środowisko było dla mnie nie lada wyzwaniem. Często przy pierwszym spotkaniu z drugą osobą wyczuwałam duży dystans a czasem wręcz unikanie kontaktu ze mną. Tłumaczyłam sobie to tym, że jeśli spod mojego pokręconego ciała, specyficznej mimiki twarzy wypływa bełkotu, który często brzmi jak niezrozumiały krzyk, wówczas osobie, którą staram się ze mną porozumieć, może być trudno wyłuskać mój intelekt. Owe wyzwanie polegało na tym aby wszystkim po kolei udowodnić, że jednak mam „równo pod sufitem”. I tak, wiem, że osoba przy pierwszym spotkaniu ze mną, może mieć takie dylematy. Jednak przeprowadzone przeze mnie badanie pokazało mi inny punkty widzenia. Czasem ludzie nie chcą ze mną gadać bo boją się, że mnie nie zrozumieją, a myśl o tym, że mieli by mi o tym powiedzieć i poprosić o powtórzenie, po prostu ich paraliżuje. Czyli nie wchodzą ze mną w relacje nie dlatego bo uważają mnie za ostatniego głąba, a z obawy, że się nie dogadamy. A wiesz co jest „najśmieszniejsze”? Mam tak samo. Czuje niemal dokładnie to samo, tylko że z drugiej strony. Przecież ja dokładnie wiem kiedy ktoś mnie nie rozumie. I co? Mam uciec? Niby gdzie? A może mam mu o tym powiedzieć? Zrobi mu się tylko głupio a przecież nie to jest moim zamiarem.

Od tamtej pory, od przeprowadzenia swoi badań, chyba łatwiej jest mi podejść do tematu, choć praktycznie nic się nie zmieniło. Przecież gdzieś byłam świadoma, że tak właśnie jest. Jednak teraz, spotykając nowo poznaną osobę, bardziej się skupiam na tym, aby ją ze sobą „oswoić”, pokazać  że jeśli mnie nie rozumie może mi o tym powiedzieć,  niż na tym aby jej udowodnić, że kumam więcej aniżeli może się wydawać.

Wiesz, że nurkuję? Jeśli jesteś moim stałym „słuchaczem” to na pewno wiesz! Czasem jak mówię komuś, że nurkuję wydaje mi się, że to za dużo powiedziane… jednak robię to. Może nie pobijam jakiś super głębokości ale być tam, tam na 5 – 7 m. pod wodą, jest dla mnie czymś niesamowitym. Kiedyś ktoś zadał mi pytanie – co Cię urzekło w nurkowaniu a co Cię przerażało? Musiałam się przez chwilkę, jednak wierz do jakich doszłam wniosków? Paradoksalnie najbardziej przerażało mnie to, że tam pod wodą nikt mnie nie usłyszy. Nie będę mogła nic powiedzieć, nic zasygnalizować, wydać najmniejszego dźwięku, krzyku. Czyli co? Będę tam sama? Zupełnie sama? Przecież wejdę w zupełne obce dla siebie środowisko… Jak sobie poradzę? Jak ogarnę? Takie myśli kłębiły się w mojej głowie przed pierwszym nurkowaniem. Kiedy już weszłam pod wodę byłam w szoku. Okazało się, że tam moja podstawowa bariera, bariera mojej niepełnosprawność… zniknęła…, zniknęła „mieniu oka”’. Każdy nurek pod wodą komunikuje się za pomocą określonych znaków. Mowa werbalna znika, nie ma jej… dla nikogo. Tam pokazuje znak ręką i każdy, nawet nowo poznana osoba rozumie mnie, wie o co mi chodzi – piękne... Tam też jest przepiękna cisza. Nie słyszę nic prócz własnego oddechu. Czyli niemalże wszystkie bodźce, które wywołują napięcie mojego ciała też potencjalnie mogą zniknąć. Może nie od razu, może też muszę się przyzwyczaić, oswoić z temperaturą, jednak mam wrażenie, że pod wodą na nowo odkrywam swoje ciało. 

 


Chodź nie jest to łatwe, wiem, że jestem wstanie się z każdym dogadać. Kiedy „wrzucę na luz”, będę mówić pomału, stosując logopedyczne zasady, które chyba jeszcze gdzieś we mnie tkwią,  mogę być przez każdego zrozumiana. Wiem jednak też, że moja wypowiedź w świecie realnym, nigdy nie będzie tak czytelna jak tu! Jak tu na blogu! Dlatego chcę dalej do Ciebie „nawijać”. Po przez pisanie chcę pokazywać świat  z mojej perspektywy. Świat, który może i nie jest „usłany różami” ale ma też swoje jasne  strony. Dla mnie to przepiękne uczucie kiedy wiem, że jest ktoś, ktoś tam po drugiej stronie, kto to wszystko „usłyszy”. „Usłyszy” i zrozumie…

Cześć! Do „usłyszenia”!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz