sobota, 26 września 2020

Raz nad wodą, raz pod wodą

 „Nadzieja sprawie, że życie staje się piękne…”

 
Chyba większość z nas, większość ludzi na całym naszym globie, pisząc pamiętnik, artykuł do gazety czy posta na bloga obecnie swój wpis mogliby zacząć tymi samymi słowami – ten rok miał wyglądać zupełnie inaczej. Ja też nie będę oryginalna. Przecież ten rok miał wyglądać naprawdę inaczej, przecież miałam tyle planów. Przecież już w styczniu „złapałam byka za rogi" i pojechałam do Ciechanowa gdzie po raz kolejny zaliczyłam podstawowy kurs nurkowo-basenowy. Potem, potem miał być kolejny Egipt, powrót do niebieskiej laguny. Latem Wągrowiec? Co roku się przed tym bronię ale i tak wracam tam jak bumerang. Może jakieś „letnie nurki" w naszych polskich wodach, a później może jeszcze coś się urodzi. Takie plany gnieździły się w mojej głowie na początku roku. No cóż. Tym razem, dla nasz wszystkich, życie napisało inny scenariusz. Wybuchła pandemia. Nie wiem jak było w Twoim przypadku, ale do mnie to wszystko co się działo dochodziło stopniowo, a tak naprawdę w moim  odczuciu, to całe wariactwo zaraz miało się skończyć. Ok! To, że Asia (organizatorka nurkowych kwietniowych warsztatów w Egipcie) przesunie wyjazd było oczywiste. Przesunięcie  było na czerwiec. Pomyślałam – ok. damy radę, to tylko dwa miesiące. Pandemia jednak się rozwijała, lockdown trwał a strach przed nieznanym narastał, więc kolejnego zmiany terminu również się spodziewałam. Październik? Ok, damy radę – pomyślałam. Kiedy jednak doszło do mnie, że rekomendacja zmiany terminu jest na kwiecień 2021 coś we mnie pękło i minęła chwila za nim się pozbierałam. Rzecz jasna nie byłam zła na nikogo personalnie. Byłam zła na los, na los, który w ostatnim czasie był dla mnie taki łaskawy.  Żyłam od wyjazdu do wyjazdu, od wyprawy do wyprawy. Wracając już w głowie były kolejne plany, czegoś się łapało i po tym się ciągnęło. A teraz? Czego miałam się złapać, po czym ciągnąć? Naszczęście z odsieczą przyszła Iza – dobrze mieć przyjaciół…
 

Iza – super dziewczyny. Od trzech lat jest moją współlokatorką na naszych obozach aktywnej rehabilitacji organizowanych przez stowarzyszenie START Poznań. Po raz pierwszy pojechałam tam w 2005r. po obronie pracy licencjackiej. Nie było to nie bez znaczenia. Temat mojej pracy był „autoportret i portret społeczny osoby z dziecięcym porażeniem mózgowym”. Podjęty przeze mnie temat miał pokazać czy i w jakim stopniu zaburzona mowa werbalna jak i niewerbalna, co wiąże się z dziecięcym porażeniem mózgowym, ma wpływ na percepcje społeczną takiej osoby. Praca, którą napisałam w kilku rzeczach mnie utwierdziła – pokazała, że moje schorzenie ma wpływ na mój wizerunek, to było oczywiste. Jednak przeprowadzone przeze mnie badania uświadomił mi coś jeszcze, coś o wiele bardziej cenniejszego. Uświadomiły mi, że pomimo wszystko ja także mam wpływ na to w jaki sposób ludzie mnie spostrzegają. Uświadomiły, że po przez swój ubiór, styl czy, powiem nieskromnie, otwartość do ludzi, mogę zmieniać swój obraz w ich oczach. Wystarczy tylko, a może aż, trafić na ludzi, którzy mi na to pozwolą. 


Okres studiów był jednym z najlepszych okresów w moim życiu, zawsze to powtarzam. Studiowałam pedagogikę z zakresu oligofrenopedagoki dlatego znalazłam się w środowisku przychylnym mi i moim problemom. To z nim zakuwałam do egzaminów i z nimi tańcowałam na stołach w „Kolibie” do białego rana. Nie zawsze jednak tak było. W szkole średniej czasem czułam, że jestem gdzieś z boku, a na obozach, na które rodzice rok w rok mnie wysyłali także nie zawsze udawało mi się od razu wkupić w grupę i czasem dla mnie obóz rozkręcał się dwa dni przed jego zakończeniem. Zaliczony przeze mnie obóz, bo zdanej maturze okazał się totalną porażką. Nie wiem czy ludzie, których tam spotkałam nie nadali mi szans na pokazanie siebie czy to ja zbyt szybko się wycofałam. To doświadczenie sparzyło mnie i przez dwa kolejne lata nigdzie nie wyjeżdżałam. Dopiero pod wpływem pisania licencjata postanowiłam jednak wychylić łeb z domu i każąc swoim recenzentom życzy sobie powodzenia, pojechałam do Wągrowca.
Od kilku lat mam małe opory by tam po raz kolejny zawitać – myślę sobie – no ileż można? Jednak kiedy widzę na swoim Messengere wiadomość od Izy, wiem że już się nie wybronię. „Jedziesz? Trzeba pisać do Pani Bogusi i pokój zaklepać”. Bronie się, bronie ale kiedy już tam jestem, wchodzę do pokoju jak do siebie, ledwo rozłożę graty na swoje miejsca a chłopaki już wołają na kawę, wiem, że wróciłam do swojej kolejnej przystani. 

 
Tegoroczne „Aktywna” (tak potocznie nazywamy nasz obóz) stała pod dużym znakiem zapytania. Trwający lockdown nie dawał nam, uczestnikom, zbytniej nadziei. Jazda na dmuchanej kanapie za motorówką (nasza główna atrakcja) w maseczkach? To chyba słaby pomysł. A jednak, a jednak się oddało. Panujące obostrzenia zaczęto luzować, więc organizatorzy postanowili, że obóz się odbędzie. Kierownikiem obozu została Kasia Wątka, która w tym roku zorganizowała nam niezłą „szkołę życia”.  W programie obozu jak zawsze był zajęcia motorowodne dostarczające nam dobrą dawkę adrenaliny, a nowością był takie lekcje jak w-f, ZTP, czy wykłady ze „znanymi” profesorami. Ja jednak nie jeżdżę tam głownie dla programu. Przede wszystkim jeżdżę tam dla ludzi, którymi czuje się naprawdę dobrze bo wiem ze przy nich mogę być sobą. Przez te wszystkie lata wiele się wydarzyło. To dam miewałam kaca giganta, to tam przez dwa tygodnie jarałam papierochy i to tam moje serce po raz pierwszy mocniej zabiło. Kiedyś doszłam do wniosku, że na „Aktywną” to ja już zawsze będę jeździć, co najmniej do emerytury. Przecież nie będę mieć aż tyle szczęścia by trawić na drugą grupę takich „wariatów”. A jednak, a jednak znowu się pomyliłam.

Nurkowie… tak, to oni. Z nimi też jest mi dobrze, to dzięki nim spełniam swoje dziecięce marzenia i to dzięki nim przekraczam granice nie do przekroczenia. Gdy Asienka (nasza mamuśka nurkowa) puściła info o wyjeździe do Płotek (do nowopowstałemu centrum rehabilitacji nurkowej dla osób niepełnosprawnych) ja jeszcze byłam na „Aktywnej” i właśnie stawałam się kobietą szykując się na studniówkę. W „szkole  życia” nie samą nauką żyliśmy. Tego wieczoru nie do końca umiałam się oddać zabawie. Jak to ja, już rozkmimiałam czy uda mi się wszystko zgrać i zorganizować wyjazd do Płotek. Przecież jest pandemia, wiec może wszyscy będą radzić bym tym razem odpuściła. Kiedy jednak podpytałam Asienkę czy widzi mnie na tym wyjeździe, dostałam od niej zielone światło i kiedy dzwoniąc do swojej rodzinki po drugiej stronie słuchawki usłyszałam „jedź”, już wiedziałam, że nie może być inaczej.

Po powrocie z „Aktywnej” nie dopadał mnie, pewnie dobrze Ci znana, „po obozowa depresja”, nie  było na to czasu. Trzeba było się przebrać, odgruzować nurkową garderobę, zdobyć zaświadczenie lekarskie o braku przeciwskazań do nurkowanie, co w środku pandemii stanowiło nie lada wyzwaniem i ruszać dalej. To był krótki dwu dniowy wyjazd, ale za to bardzo intensywny. O bazie w Płotkach już Ci opowiadałam. Pamiętasz? Byłam tam w zeszłym roku. Wówczas to miejsce było jeszcze w trakcie budowy. Już wtedy byłam nim oczarowana, jednak to co zobaczyłam tym razem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Pomyśleli po prostu o wszystkim. Na każdym kroku udogodnienia dla osób niepełnosprawnych. Wszędzie płasko, wokół poręcze doskonale komponujące się w wystrój bazy, dostosowana łazienka dwa razy taka jak moja w domu i miejsce na relaks w fotelu masującym z przepięknym widokiem na jezioro (podczas „Aktywnej” często na takim się wyleguje). 


W trakcie tego pobytu może nie udało zrobić głębokiego nura (chyba powinnam dodać – jak zawsze 😉), jednak na pewno zdobyłam nowe doświadczenie i zdobyłam „dinka” (zanurzoną atrapę dinozaura). Te dwa przecudne dni spędzone w małej grupce, znanych mi osób doładowały moje akumulatory jeszcze bardziej.


Po powrocie z Płotek dopadła mnie „po wyjazdowa depresja”? Nic z tego! Nie uwierzysz, ale Iza znowu ciągnęła do Wągrowca. Kasia Urbańska, córka wiceprezes STARTu, organizował tam tygodniowy projekt aktywizacji osób niepełnosprawnych przez sport… - czy coś w tym stylu. Oj z Kasią to ja mogę „konie kraść”. Jest  córką samej „góry”, więc na nasze obozy jeździ od zawsze. Uczestnikami projektu było kilku ziomków z „Aktywnej” jak również nowe osoby. Pomimo, że  do Wągrowca pojechałam dwa dni później niż cała reszta, udało mi się wkupić w grupę – chyba dochodzę do wprawy… 😉 Przez ten tydzień poćwiczyła trochę jogę (co w moim wykonaniu musiało komicznie wyglądać), popływałam w jeziorku w dmuchanym kole (co, biorąc pod uwagę fakt, że nurkuje, musiało równie komicznie wyglądać) i przepłynęłam się na „kanapie”.

„Nadzieja sprawie, że życie staje się piękne…” – taki cytat widnieje na drzwiach w bazie stowarzyszenia krok po kroku z HSA w Płotka. Cytat ten mógłby stać się moim mottem, doskonale pasuje do tego co mam w sercu. Chce móc żyć nadzieją, nadzieją, że wrócę nad i pod wodę. Plany już przecież są. Za parę dni „jesienne nurki” na Płotkach. W styczniu 18-stka fundacji Tacy-Sami w Ciechanowie? Już chodzą takie pogłoski. W kwietniu zaległy Egipt? Potem kolejna „Aktywna”?  Ten rok pokazał, ze niczego nie możemy być pewni., jednak planów i nadziei na ich spełnienie nikt mi nie odbierze. Kiedyś się spełnią, nieważne kiedy to „kiedyś” nadejdzie...
Cześć, do „usłyszenia”!!





2 komentarze: