niedziela, 29 września 2019

Nie zawsze jestem grzeczna…

Kiedy zaczynałam „nawijać” na swoim blogu obiecałam Ci, że nie „usłyszysz” tu mojego marudzenia czy użalania się nad sobą. Potknięcia, gorsze dni się zdarzają – wiadomo, jednak dla mnie nie jest to miejsce do roztrząsania swoich porażek. Myślę, że w tej kwestii dotrzymałam i dotrzymam danego słowa. Jednocześnie obiecałam samej sobie, że nigdy nie będę tu konfabulować, przeinaczać faktów. Zmieniać, przeinaczać swoje myśli tylko po to aby były one milsze dla Twojego „ucha”? Wybacz ale dla mnie to nie miało by najmniejszego sensu. To nie będzie łatwy wpis. Nie obędzie się bez łez i chwil zwątpienia. Padną też nie cenzuralne „słowa”. Myślę jednak, że na koniec powieje nutką optymizmu…


Moja przygoda z nurkowaniem zaczęła się przeszło dwa i pół roku temu. Jadąc do Ciechanowa na basenowy obóz nurkowy organizowany przez fundację „Tacy Sami” dla osób niepełnosprawnych nie liczyłam na wiele. Doskonale wiedziałam, że osoby z różnymi niepełnosprawnościami nurkują, jednak czy również z taką jak moja? Pytałam samą siebie. Chwilkę po przyjeździe mieliśmy już być w strojach kąpielowych gotowi na basen. Zaraz, zaraz – pomyślałam – jak to, że do wody? Tak od razu? Przecież oni mnie nie znają! Przecież ja ich najpierw muszę do siebie przekonać! Że ja fajna jestem i ogólnie, że ogarniam. Nie było na to czasu. Chyba właśnie dlatego musiałam czegoś, a raczej kogoś, się chwycić, tak „jak tonący brzytwy się chwyta”. Padło na Asienkę. Dla mnie jest to niezwykła osoba. Przy niej każdy, choćby jego ciało miałoby być zwinięte w supełek, czuje się ważny i wie, że może, tak po prostu. Od tamtej pory zaliczyłyśmy razem dwie wyprawy nurkowe i warsztaty nurkowe w Egipcie. Jak wiesz, „powtarzałam” to wielokrotnie, zawsze nurkuje z dwoma partnerami. Jeden z moich partnerów zmieniał się – to prawda, jednak ona była tam zawsze, zawsze była za mną. Z wyjazdu na wyjazd darzyłam ją co raz większym zaufaniem. Przy niej udało mi się wywalczyć pierwszy oddech pod wodą, jej się puściłam w pełni oddając się siłą nieważkości, z nią schodziłam coraz głębiej ufając, że w razie W będzie wiedziała co robić. Mój ostatni pobyt w Egipcie był chyba jednym z najlepszych tygodni w moim życiu. Spędziłam ten tydzień w małe grupce ludzi, z którymi szybko się zżyłam. Nurkując z Asią, z Gosią, z Kasią i z Piotrkiem było mi dobrze, naprawdę dobrze. Kiedy wróciłam dość mocno złapała mnie tzw. „depresja po wyjazdowa”, myślę, że każdy z nas dobrze zna ten stan. Tu doskonałym lekarstwem okazała się myśl o kolejnym nurkowym wyjeździe czyli Krakowskich Letnich Nurkach organizowane przez Asienkę, który miał się odbyć już za nie całe 3 miesiące.
Już pod koniec czerwca przygotowania do tego wyjazdu ruszyły pełną parą. Zebrała się zwarta ekipa „kulawych” nurków z Trójmiasta, wiec dojazd do Krakowa i tym razem był łatwy do ogarnięcia. Przez te cztery dni byliśmy jak zwarta drużyna A - ,,jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Większy wyzwaniem okazało się skompletowanie garderoby na ten wypadł. Oczywiście mam tu na myśli mój strój pod wodę. Pianka grubości 3 mm z krótkim rękawkiem, w której nurkuje w Egipcie nie zbyt nadawała się na nasze zimne, polskie wody. Najpierw wspomóc mnie chciała moja kochana Pani  Asia (koleżanka z pracy). Skombinowała dla mnie piankę długą, z kapturem – super. Ja naprawdę robiłam wszystko aby się w nią wcisnąć, piankę ubrałam do połowy i niestety, poległam. W końcu „z odsieczą” przyszła moja siostra, która „stanęła na wysokości zadania” – SZACUN. Troszkę się ze mną natyrała i pod koniec naszej wędrówki po trójmiejski nurkowych sklepach stwierdziła, że kadra HSA mogła by ją zatrudnić do ubierania „kulawych” w pianki. Swoją drogą poznałam kilka ciekawych patentów na wchodzenie w piankę „jak w masełko”, które nie omieszkam wykorzystać. Na koniec wylądowałam w Decathlonie gdzie dostałam piankę taką jak chciałam – grubą, z kapturem, a co najważniejsze na moją kieszeń. Nurkowanie to nie jest ,,tania  impreza” dlatego obiecałam sobie, że przed każdym kolejnym wyjazdem kupie kolejny gadżet z sprzętu nurkowego. Może kiedyś uda mi się go skompletować. Chciałabym… Biorąc pod pachę to co już mam zapięłam walizkę i ruszyłam w drogę. 


Naszą pierwsza bezą nurkową były tzw. ,,Koparki". Jest to przepiękne miejsce znajdujące  się na terenie dawnego kamieniołomu „Gródek" w Jaworznie. Akwen ten został nazwany przez nurków ,,Koparkami" przez zalanych w tym miejscu dwóch potężnych koparek. Kiedy Piotr (fajny instruktor, który został mianowany przez Asiankę naszym szoferem) nam o tym opowiadał pomyślałam – łaauuu ale super,  co prawda biorąc moje umiejętności nurkowe pewnie za blisko do nich nie podpłynę, jednak może wyjrzę je jakoś z daleka. No niestety,  wyszło zupełnie inaczej. Ja naprawdę liczyłam się z tym,  że Asienka „mamuśka moja” będzie chciała przeciąć naszą pępowinę ale,  że będzie to tak drastyczne cięcie tego się nie spodziewałam. Jak zawsze cała ekipa została podzielona na dwie grupy – grupa kursowa i grupa turystyczna. Oczywiście ja – jak ten wieczny student – wciąż należę do grupy kursowej. Kiedy usłyszałam, że Asienka będzie prowadziła grupę turystyczną wzięłam głęboki oddech. Moją grupę miała prowadzić druga Asia, która została mianowana prze ze mnie moją nurkową „matką chrzęstną”. Pamiętasz? Wspominałam Ci o tym kiedyś. Pomyślałam – spokojnie Iza, oddychaj, może nie będzie tak źle. Gdy okazało się, że „matka chrzęstna” wcale nie zamierza wchodzić do wody, to już była kaplica. Ja nie wiem z kim tego dnia nurkowałam. Nie, przepraszam, to nie miało być nurkowanie, tylko tzw. wyważenie, czyli ustalenie ile muszę mieć na sobie kilogramów tzw. balastu i gdzie one mają być rozmieszczone, czy w kieszeniach jacketu, czy na pasie, abym mogła się zanurzyć. Wiadomo, że obciążeniem w Polsce, na wodach słodkich będzie się różniło od tego, które miałam w Egipcie w morzu na słonych wodach. Nie ogarnęłam tego. Nie wiem kto ze mną w tedy był w wodzie, kupa ludu chyba. Na pewno była tam Gosia (instruktorach, którą poznałam na ostatnich warsztatach w Egipcie) i Maciuś (instruktor, którego też już znałam). To chyba dzięki nim przeżyłam te cztery zwariowane dni. Gosia wspierałam mnie duchowo, szepcząc do uszka jak to ona panikowała, kiedy to miała zanurkować nie ze swoim instruktorem. Pojęcia nie mam czy jej opowieści były prawdziwe czy może jednak powstawały na potrzeby chwili. A Maciuś? No cóż… Maciuś wspierał mnie w nie co odmienny sposób. Okazało się, że czasem „porzucanie mięskiem” na prawo i lewo naprawdę przynosi ulgę. Tego dnia nie popisałam się tam w wodzie. Były nerwy, pojawiły się łzy. Kiedy już wyszłam i troszkę się ogarnęłam podeszłam do Asienki. Udało się, następnego dnia miałam już nurkować ze „swoją Mamuśką”…


Zakrzówek – mówi coś Ci ta nazwa? Jeśli jesteś nurkiem to na pewno. Jest to jedno z najsłynniejszych miejsc nurkowych w Polsce. Zalany kamieniołom wapienny znajdujący się w samym środku Krakowa. W okuł niego roztacza się przeurocza dzicz doskonała na wyciszenie się i zapomnienie o „Bożym świecie”. Bardzo chciałam właśnie tam zanurkować, tym bardziej, że następna taka okazja może nadarzyć się za kilka ładnych lat. Zakrzówek jest już zamknięty i zostanie poddany renowacji. Asienka musiała się nieźle nagimnastykować abyśmy dostali pozwolenie na nurki w tym miejscu. Udało się! Byłam szczęśliwa! Zakrzówek podbije z „Mamuśką”?! No nie tak od razu. Jednak pierwsze nurki miałam zaliczyć z kimś innym. „Masz Ci los” i jak by tego było mało, do wody miałam wejść z instruktorem, który jeszcze nie skończył kursu instruktora HSA. To jeszcze nic! Ten przemiły instruktor (sorry ale imienia nie pamiętam) mówi mi/nam, że wodzie wykonamy ćwiczenie – wyjmowanie i wkładanie aparatu z ust. Że co proszę?! Nie! Tego było dla mnie już za dużo. Przecież ja tego ćwiczenia nawet z Asienką nie ogarniam. Wpadłam w panikę. W końcu w wodzie wylądowałam z Gosią i z Maciusiem, ale i tak się nie popisałam. Za dużo emocji, za dużo nerwów, więc szybko wyszłam z wody… Kiedy już się ogarnęłam siadłam na lawetce i zaczęłam  rozmyślać o tym co tak naprawdę przed chwilą zaszło. Co ja najlepszego wyrabiam? Dlaczego się wycofuje? Czy to oby nie jest tak, że teraz to oni, ludzie, których spotkałam rozdmuchują moją „bańkę” (o której wspomniałam Ci w poprzednim poście) a ja perfidnie spuszczam z niej powietrze? Czasem jednak, ptaszek wypuszczony z klatki, choć bardzo tego chce, nie od razu potrafi latać... Ten natłok moich myśli przerwał Maciek (instruktor, który tego dnia próbował ze mną zejść) i ze stoickim spokojem zapytał – "Izunia tak właściwie to co ja dzisiaj z...ebałem? " a ja z równie stoickim spokojem odpowiedziałam- "Ty nic nie z...ebałeś, to ja z...ebałam". Trzeba było się „uderzyć w pierś” i odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Dla mnie jednak to była fajna chwile. W tym momencie dotarło do mnie, że ta rozdmuchana bańka mojego JA, tu, w tym środowisku, już nie skurczy. Dla nich, choćbym miała chwilę słabości i nie wiem jak bardzo tupała nóżkami, już zawsze będę kimś na równi, tak po prostu…



Tego dnia dopięłam swego i weszłam do wody z Asienką. Zgodnie z umową weszłyśmy poćwiczyć do basenu wydzielonego z pomostu. Była tam z nami również Olga, fantastyczna dziewczyny z porażeniem  mózgowym, które ukończyła wszelkie możliwe kursy nurkowe łącznie z kursem nurka towarzyszącego osobie niepełnosprawnej – SZACUN.  Czy zeszłam pod wodę? Niestety nie mogę tego „powiedzieć”. Dlaczego? Sama nie wiem… Przecież tak bardzo tak chciałam…Chyba jednaka nagromadziło się we mnie zbyt dużo emocji, które dopiero teraz, „nawijając” do Ciebie, mogą znaleźć swoje ujście. Było mi jednak fajnie popluskać się z nimi tam w basenie. Asienka to wszystko zwaliła na temperaturę wody, do której rzekomo muszę przyzwyczaić, ja jednak nie jestem przekonana do tej oficjalnej wersji... ;) 
Zakrzówek miałam szanse podpić dnia trzeciego, nie było to mi jednak dane. Tu, dla dobra sprawy, „spuszczę kurtynę milczenia”. Uwierz mi tylko proszę, że w żaden sposób się do tego nie przyczyniłam. Połowa naszej grupy tego dnia nie zanurkowała. Szkoda… 


Ostatni dzień spędziliśmy nad zalewam Bagry. To miał być mój dzień. Wiedziałam, że schodzę z Asienką, przy której mogę wszystko. Wiedziałam, że już nie ma „basenu” i zejdę na „otwarte” jezioro. Wiedziałam, że teraz albo… - „nigdy”? No i wchodzę do wody cała szczęśliwa, uradowana, nie zwracając uwagi na to, że niebo nad nami roztacza co raz ciemniejsze chmury. No i zanurzam głowę pod wodę i już się rwie, rwie w tą otchłań nie zważając, że nie widzę czubka własnego nosa (przecież, jak sama nazwa wskazuje, to prawdziwa Bagry), nagle Asienka mnie wynurza. Ale o co chodzi – pomyślałam – nurkujemy? Nie? Nie nurkujemy? Aaa – ćwiczymy. Szybko rachu-ciachu wyjęłam aparat i włożyłam aparat do ust pod wodą, już bez strachu, już przy Asi mogłam wszystko. No! Ok! Zaliczone! Teraz już mogę?! Już mogę pod wodę?! Nagle grzmot. O super – pomyślałam – podczas burzy woda jest cieplutka. Nurkujemy?! W końcu, Asienka robiąc oczka kota ze Shreka mówi – „Iza, ja się boję burzy, wychodzimy". Nie – pomyślałam – Ty żartujesz, prawda? Nie, Ty nie żartujesz, wychodzimy. No cóż, musiałam jej to wybaczyć, przecież ona mi tyle rzeczy wybacza… ;). Może i nurkowanie w burzy wcale by nie było takim dobrym pomysłem. Asienka co prawda robiła co mogła, niemalże dmuchała na wiszące nad nami chmury abyśmy mogły wejść ponownie. Tego dnia jednak „Matka natura” pozostała nie ugięta… 



Jesteś tu jeszcze? Brawo Ty! Nie sądzisz, że to co właśnie „usłyszałeś” zabrzmiało jak kolejny odcinek brazylijskiego tasiemca? Furt to samo. Dryfowanie gdzieś na powierzchni, zamiast schodzić coraz głębiej. Trzymanie się kurczowo „Mamuśki” zamiast puszczać się z kimkolwiek. Nieustanna walka z samym sobą, zamiast cieszyć się tym co dostałeś od losu. Jednak marzenie o nurkowaniu tkwi we mnie  od dziecka i ja chce spełnić to marzenie. Chce je spełnić bo spotkałam ludzi przy, których mogę to zrobić. Mam tylko nadzieje, że oni nie stracą do mnie cierpliwości i we mnie nie zwątpią, pomimo, że ja czasem w siebie wątpię. Tej „struny” nie mogę nadwyrężyć. Z drugiej strony jednak pod wodą chcę być szczęśliwa i czuć się bezpiecznie…
A tak poza tym to jest mi naprawdę dobrze z tymi wariatami, którzy pomimo wszystko mają do mnie zdrowe podejście. To właśnie pokazuje przytoczona prze ze mnie scena na ławetce, która jest dla mnie bardzo wymowna. Żeby gość wytatuowany od „stóp do głów” mówił do mnie takim językiem. Zwykle spotykam się z całkiem odmiennym podejściem. Fajnie zrobiło mi się też kiedy nad Zakrzówkiem, czekając na nury z Asienką, grupa siedzą tam ludzi „wsiadła” na mnie, twierdząc, że mnie „słuchają” i super „nawijam” na blogu. Poczułam, że ze swoimi myślami nie jestem sama, to wszystko co właśnie siedzi we mnie, gdzieś tam wypłynie i znajdzie swoich odbiorców, znajdzie Ciebie. To chyba dla mnie ważne. A więc bądź tu ze mną proszę, bo ja jeszcze nie „powiedziałam ostatniego słowa”. Bo ja będę nurkować i huuu.. hmm i JUŻ!
Narka! Do „usłyszenia”!!! 


3 komentarze:

  1. Nigdy bym nie uwierzyła,ze mogłabyś "poddać" nurkowania.
    Juz wkrótce nowa odsłona przeciez ;-)

    OdpowiedzUsuń