czwartek, 22 listopada 2018

Głupolek w Egipcie

Słyszysz? Słyszysz muzykę z pierwszych scen mocnego filmu sensacyjnego, filmu grozy? Gdybym pisała scenariusz filmowy, właśnie taką muzę bym teraz zapodała. Dlaczego? Ponieważ doskonale odzwierciedliłaby emocje, jakie kołaczą się we mnie przed kolejną nurkową wyprawą do Egiptu organizowaną przez fundację Tacy Sami.  Rozpierająca mnie radość, radość, że wracam do Egiptu, do tego pięknego, niezwykle egzotycznego miejsca, przeplata się z pewną dozą niepewności, lęku, może nawet i strachu. Czego się boję? Chyba sama tak naprawdę nie wiem. Przecież już tam byłam, już wszystko wiem… a jednak… Tym razem nie jadą ze mną Ania i Ewa (kumpele z Trójmiasta), nie jedzie też Agatka (prezes fundacji Tacy Sami, z którą złapałam dobry kontakt), Eluni pewnie też nie będzie (mój „dobry duszek” z poprzednie wyprawy), no a jak doszło do mnie, że nie będzie Asi („Matki Chrzęstnej”) to już była kaplica. Nie, ja nigdzie nie jadę! Wszyscy nowi! Jak ja ich ogarnę?! Jak oni mnie ogarną?! No proszę Cię! A Asienka? „Mamuśka” moja? Nie no Asienka zawsze jest, i całe szczęście…




No dobra! Może ja się lepiej zajmę pakowaniem. Pianka jest, płetwy są, ma… jejku maska! Przecież cały rok miałam na kupienie dobrej maski, tą co miałam na poprzedniej wyprawie była do bani (tak stwierdziła Asienka). Biorę siostrę „za chabety” (może coś pomoże, lepiej ogarnie niż ja) i jedziemy do sklepu PADI (profesjonalnego sklepu nurkowego). Wraz z przekroczeniem progu sklepu, poczułam jak przenoszę się w inny wymiar. Niemal natychmiast podchodzi do nas sprzedawca i waląc do nas na Ty (jak to nurkowi przystało) pomaga dobrać odpowiednią maską. Od słowa  do słowa streszczam mu swoją nurkową przygodę i dowiaduje się, że niektórzy nurkowie z jego ekipy również nurkują z osoba niepełnosprawnymi w systemie HSA. Ta krótka rozmowa przypomniała mi, po co wracam do Egiptu, dla jakich emocji i że tego właśnie chcę, tak mimo wszystko!  Mój spokój nie trwał jednak zbyt długo. Fajka! Z tej całej euforii zapomniałam o fajce! Przecież ABC nurkowe, które jest wymagane na każdej wyprawie to płetwy, maska i fajka. Już Ci oszczędzę opowieści jak zdobyłam uchwyt do starej fajki, którą miałam w chacie. Mając już chyba wszystko, zapięłam walizkę i ruszyłam w drogę.
Pamiętasz, co wydaje mi się być najtrudniejsze przy tak dalekich wyprawach? Tak, no właśnie, samodzielny dojazd do Warszawy. Przez co najmniej dwa miesiące przed wyjazdem słyszałam w domu – „Ty nie dojedziesz do tej Warszawy, tyle kasy przepuściłaś”. Co, że ja nie dojadę?! No, może troszkę miałam „pełną pieluchę”, ale niezawodna Agatka „stanęła na wysokości zadania” i pomogła ogarnąć dojazd. Pociągiem z Gdyni jechałam sama, ale już w Malborku dosiadła się do mnie Agnieszka (dziewczyna dość dobrze znana mi z różnych wypadów), a w Warszawie na peronie czekał na nas Piotrek. Piotrek (znany mi z poprzedniej wyprawy) niemal przywitał mnie słowami „Iza wolniej! Mów do mnie spokojnie, pomału a na pewno się dogadamy”. Ejże – pomyślałam – mogę do Ciebie mówić pomału, a Ty będziesz mieć czas i cierpliwość mnie wysłuchać. Super! Na lotnisku spotkałam się z Basią, którą poznałam na moim pierwszym nurkowym obozie w Ciechanowie i to właśnie z Basią dostałam wspólnego vouchera. Tym razem chyba poczułam ulgę, kiedy się dowiedziałam, że jednak będę w pokoju z dziewczyną z kadry. Do Egiptu leciał też Kriss, fajny instruktor z poprzedniej wyprawy, Sławek – super uczestnik, którego poznałam na tegorocznym obozie basenowym, Janusz – człowiek legenda, legenda nurkowania (myśli z mojej głowy na temat Janusza mogły by zająć cały następny post, pozwól więc że tym razem jeszcze sobie odpuszczę, na pewno kiedyś Ci o nim opowiem),  no i Lesiu – wiceprezes fundacji Tacy Sami. No widzisz Izka – myślę sobie – są znane Ci buźki, będzie dobrze!


Doleciałam do Egipt.  Ufff, co za ulga. Jednak nastrój, który mogłaby oddawać muza z mego film wcale nie opada. Wręcz przeciwnie! Akcja dopiero się  rozkręca, jak pociąg biegnący po szynach, coraz szybciej i szybciej. Odtąd słowo „szybko” dudniło mi w uszach niemalże przez cały czas. Wszędzie było szybko. Szybko pod prysznic, ledwo zdjęłam stanik, a Basia  już krzyczała – wychodzisz?! Potem szybko na kolacje, szybko do baru na jakąś wieczorną integrację i szybko lulu. O 6 rano pobudka, szybko się ogarnąć, szybko na śniadanie i szybko hyc do busa.  Jedziemy, w końcu  jedziemy na nury! 


Tym razem chyba na nurach było najspokojniej (no może nie zawsze…;) ). Przez pierwsze dwa dni nurkowaliśmy z brzegu na Shara Bay. To znaczy my – grupa kursowa. Na każdej wyprawie jest grupa kursowa, której celem jest zdobyć certyfikat PADI OWD (czyli  podstawowe uprawnia nurkowe) i grupa turystyczna (czyli ta z uprawnieniami). Nie wiem, czy ogarniasz, ale ja wciąż należę do grupy kursowej, tak, tak, czyli kibluję ;). Ale wiesz co? Dobrze mi z tym! Choć bym miała ten certyfikat zdobywać przez 10 lat – dobrze mi z tym! Jednak Asienka (moja instruktorka) chyba jest innego zdania…



Wchodzimy do wody w starym, dobrze mi znanym składzie. Nasza „święta trójca” z poprzedniej wyprawy czyli Asienka, Ebrahim i ja – hip, hip hura! I w tym momencie żarty się skończyły. Ale co to – myślę sobie – nie pływamy?! Nie nurkujemy?! Moja szanowna instruktorka postanowiła ze mną poćwiczyć. Omówiła, co mam zrobić i poprosiła o wykonanie zadania. Że co proszę – myślę sobie – mam się zanurzyć, pod wodą wyjąć aparat z ust, wydmuchać powietrze i włożyć z powrotem aparat do ust? No chyby Ciebie „Bóg opuścił”? Przecież to ćwiczenie śni mi się po nocach od kiedy wiem o jego istnieniu. Wszystko tylko nie to! No błagam Cię! Dobra już dobra! Widząc nieugiętą minę mojej instruktorki przystępuję do zadnia i o dziwota po kilku próbach udaje mi się je zaliczyć. Po tym nurkowym „przeczołganiu”  w końcu była „wycieczka”. „Wycieczka” czyli swobodne pływanie pod wodą była przecudna. Po zwalczeniu drobnych przeszkód z zalewającą się maską i szczypiącymi oczami, które jak zawsze szczypią mnie w najmniej odpowiednim momencie, zanurzyliśmy na 2,5 m. Miałam obawy, że się nie uda, że może w znowu mojej głowie powstanie jakaś blokada. Jednak udało się, pływałam ze swoimi partnerami swobodnie, na luzie (na tyle na ile jest to możliwe, było nie było w tej jeszcze nowej dla mnie sytuacji) i cieszyłam się tą nieważkością, którą daje mi woda. Drugiego dnia zaliczyłam oddychania pod wodą przez aparat bez maski. Ku zdziwieniu mojej instruktorki to zadanie poszło mi o wiele łatwiej. Ciiii, powiem Ci na ucho, że mnie to wcale nie dziwi. Ja przez cały czas oddycham głownie ustami, gdyby zatkała mi i kazała oddychać samym nosem miałabym problem. Zalewanie maski i jej przedmuchiwanie też jakoś mi poszło – brawo ja!

Trzeciego dnia dołączyliśmy do ekipy na łodzi. Tam też było w miarę spokojnie. No chyba, że się okazało, że jednak mam chorobę morską (nie polecam nikomu), albo jak w kibelku postanowiłam „poćwiczyć skoki Małysza”, doprowadzając Asienkę niemalże do zawału. No co?! Trochę ślisko było ;). Wesoło też było kiedy moja szanowna kadra rzuciła mnie z łodzi na pysk, a nie jak zawsze z obrotu na plecy. Kiedy już udało mi się wykaraskać z nowej dla mnie sytuacji, „opierdzieliłam” wszystkich jak trzeba  - „co to ma być, dla czego tak!?” Na łodzi udawali, że się mnie boją. a w pokoju zrobili mi „kocówę” – „przecież nic nie powiedziałaś” – usłyszałam – „skąd mieliśmy wiedzieć, nie dałaś znaku”. Przy nurkowaniu każdy komunikat ma swój ustalony znak. Od teraz siadając na skraju łodzi od razu będę „wkręcała żaróweczkę”. 


Po powrocie do hotelu znowu gdzieś się biegło, gdzieś się gnało. Któregoś wieczoru wróciliśmy jakoś wcześniej. Udało mi się szybko siebie ogarnąć, więc postanowiłam chociaż raz dołączyć do Basi uskuteczniającą popołudniową drzemkę. Już czuję, jak policzkiem dotykam poduszki, kiedy słyszę – „Gotowa jesteś? Idziemy na kolacją?!” Nie, nie wierzę – pomyślałam – to mi się śni, powiedź, że to mi się śni! Przecież zaraz uduszę ją poduszką!! Albo nie, lepiej poczekam na jakieś wspólne nury i spuszczę jej powietrze z jacketu, będzie mniej podejrzane ;). Czasami byłam zmęczona. Czasami byłam tak zmęczona, że czułam jak nie ogarniam własnych myśli. Asienka chyba to zauważyła i dlatego z uśmiechem na twarzy, nazwała mnie „głupolkiem”. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, to było słodkie…
Zaczęłam się zastanawiać – po co? Po co ja się tak „męczę”? Przecież normalnie o tej porze wróciłabym z pracy do domu, odgrzałabym obiad przygotowany przez Mamcie, zsunęłabym się wygodnie w fotelu i zasnęłabym na swojej „baji” (serial przy którym odpływam). Może w tym momencie i Ty się zastanawiasz, więc po co?  Czy to wszystko ma sens? Ten cały strach, lęk, niepokój, pośpiech… Często kiedy mówię komuś, że nurkuję, słyszę – „Nie boisz się? Ja bym się bała!” Myślę sobie jednak, że tego typu wyprawy wymagają ode mnie odwagi, a odwaga, moim zdaniem, nie jest wtedy kiedy się nie boimy, jest wówczas kiedy mamy siłę przezwyciężać swój strach. Ja tę siłę otrzymałam od swoich najbliższych – od swojej mamy, od swojego taty, od swojej siostry, pewnie i szwagier z dzieciakami dołożyli „swoje trzy grosze”. To oni mnie ukształtowali i to dzięki nim jestem jaka jestem. Myślę sobie też, że mam cholerne szczęście. Mam cholerne szczęście, bo spotkałam ludzi, którzy powiedzieli TAK moim marzeniom. Wiem, że się powtarzam, ale taka jest prawda. Bez nich nie byłoby to możliwe… Osoba niepełnosprawna może i może dużo, wystarczy wyjść z inicjatywą, jednak zawsze będzie potrzebowała wsparcia ludzi, którzy pomogą.


Dla mnie wyprawy HSA są swoistego rodzaju lekcją, lekcją życia.  Tam muszę wziąć odpowiedzialność za siebie, muszę na czas być gotowa do kolejnego wyjazdu, muszę umieć skręcić swój jacket (od prawidło skręconego jacketu poniekąd zależy moje życie), co więcej muszę (w założeniu) wziąć współodpowiedzialność za swojego partnera. Czasem, dla osoby niepełnosprawnej, która ma poczucie, że w życiu nie wszystko zależy od niej, że zabrania jej się tego czy tam tamtego zważając tylko i wyłącznie na swoje lęki, takie podejście jest rzeczą nowa, niewyobrażalna, jednak nade wszystko potrzebną.
Tak jak w roku ubiegłym ostatni dzień spędziliśmy w Dahab. W mojej głowie Blue Hole zwane potocznie „Błękitna dziura” zbudowana z kolorowej rafy, jawił mi się jako przepiękne, niezwykle rozświetlone miejsce. Takie wspomnienia utkwiły w mojej głowy z poprzedniej wyprawy. Właśnie tam pierwszy raz się „puściłam”. Tym razem było jednak inaczej. Moja instruktorka zaproponowała mi bym spróbował zejść na 12 m (tyle jest wymagane do zdobycia certyfikatu OWD). Sama nie wiem czemu, przecież teoretycznie po to wróciłam do Egipty, ale nie spodziewałam się tego. Podczas tego pobytu nury były super, blokada oddechu pod wodą poszła w niepamięć, pojawił się jednak nowy problem – przedmuchiwanie i wyrównywanie ciśnienia w uszach. Schodząc głębiej (zaliczyłam już 6 m) musisz przedmuchać uszy, przeciwnym wypadku mogą boleć co może prowadzić do różnego rodzaju komplikacji. Nie udawało mi się to. No cóż, nauczyłam się oddychać pod wodą, to teraz muszę się nauczyć przedmuchiwać uszy i tyle. Mam tylko nadzieję, że Asienka nie straci do mnie cierpliwości ;).
Nie sięgnęłam swoich 12 m. przestraszyłam się, wycofałam. Było mi zimno, ciemno, ponuro a uszy coraz bardziej bolały. W końcu skierowałam kciuk do góry co znaczyło – wynurzamy się. Spanikowałam i wynurzyłam się ze słowami – to się nie uda, to się kuźwa nie uda!!
Tego dnia czekała mnie jeszcze „wycieczka”, „wycieczka” nad Kanionem, która w pełni wynagrodziła przedpołudniową „porażkę”. Wiadomo było, że do Kanionu nie wpłynę (do tego wymagane są uprawnienia), więc zanurzyliśmy maksymalnie do 2 m. Tym razem płynęła ze mną Asienka, Maciuś (fajny instruktor z dziarami) no i Lesiu. W pewnym momencie Lesiu mi znikną. Hello – pomyślałam – gdzie jest Lesiu? Nikt się nie przejmuje Lesiem? To chyba ja też nie muszę i mogę oddać się tej ostatniej na tym wyjeździe chwili wolności.



Pomimo wszystko co teraz „usłyszałaś”, pomimo strachu, lęku, czy niepewności, ja chcę wracać, chcę wracać pod wodę. Chcę „wziąć byka za rogi”, chcę zdobyć swoje 12 m, zdobyć certyfikat nurkowy OWD i cieszyć się tą nieważkością, którą daje mi woda… Jeśli chciałbyś dorzucić złotówkę do mojej kolejnej wyprawy zapraszam na


Cześć! „Do usłyszenia”!

6 komentarzy:

  1. Izka ale się "rozgadałaś", super Ci tekst wyszedł, nie chcesz się może jeszcze trochę "pobać" znowu w Egipcie w kwietniu ??? :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No siostra, to jest Twój najlepszy tekst i nie muszę Ci chyba pisać, że się poryczałam ������

    OdpowiedzUsuń
  3. Te znaczki zapytania to miały by emotikonki :):):) zapłakane uśmiechnięte gębule :):):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wreszcie znalazłem czas na poczytanie Twojej relacji z Sharmu 18' :) Izka jesteś WIELKA :) I na spokojnie dasz rade zrobić OWD, potrwa to trochę dłużej ale czas to nie problem, nie robimy tego dla rekordów tylko dla przyjemności :) Dzięki za wspólne nury i do zobaczenia na następnych :)

    OdpowiedzUsuń