Zapewne znasz to
uczucie kiedy masz „korbę” na jeden temat, mógłbyś o nim gadać i gadać a
wszyscy wokół już nie chcą Cię słuchać. Od przeszło roku „nawijam” Ci wyłącznie o nurkowaniu. Nudzę Cię? Być może. Cóż jednak pocznę, że w
ostatnim czasie myśli z mojej głowy krążą wokół dwóch tematów. Jest to
nurkowanie i terapia mowy, przez którą przechodzę. Wspominałam Ci o niej –
pamiętasz? Owa terapia w swym założeniu
ma trwać rok. Jednak, tak jak też już Ci „mówiłam”, jest ona głównie
przeznaczona dla osób jąkających się, a że moja wada wymowy nie jest typowym
jąkaniem termin zakończenia się mojej „walki” o piękną mowę jest raczej bliżej
nieokreślony, choć moja logopedka oscyluje na sierpień tego roku. Jedno jest
pewne – efekty są! Co prawda, są jeszcze momenty kiedy nie jestem do końca
zrozumianą, kiedy za bardzo się spinam, za szybko chcę coś powiedzieć, w grę
wchodzą emocje towarzyszące wypowiedzi i moja stara mowa powraca. Wiem jednak, że
trzymając się nowych zasad, mówiąc wolno, przedłużając każdą samogłoskę
jestem zrozumiana przez każdego. W naszym pędzie życia nie jest to łatwe
zadanie, ale na pewno nie niemożliwe i na pewno warte zachodu. Dlaczego? Bo
każdy chce być zrozumiany! Po prostu!
Los, tak pokierował
moim życiem, że terapię mowy rozpoczęłam niemal w tym samym momencie, co
przygodę z nurkowaniem i w moim przekonaniu obie te rzeczy doskonale się
uzupełniają. W jaki sposób? W mojej terapii, poprzez wykonywanie codziennych
ćwiczeń uczę się prawidłowego oddychania, co wydaje mi się być niezwykle ważne
w nurkowaniu. Uczę się również rozluźniać swoje ciało, pozbywać się mimowolnych
napięć. To nie jest łatwe, jednak myślę, że i tu małymi kroczkami robię
postępy. Z drugiej strony woda, pływanie również powinno pomóc się rozluźnić,
choć na razie to nie jest takie proste.
W styczniu fundacja
„Tacy Sami” ponownie organizowała basenowy obóz nurkowy dla osób
niepełnosprawnych w Ciechanowie. Chcąc sprawdzić, czy moja praca nad sobą,
codzienne ćwiczenia, lekcje pływania, w których biorę udział i próby nurkowe w
Egipcie nie idą na marne, zgłosiłam się, a że z Gdyni zebrała się spora grupka
chcąca dać nura w Ciechanowskim basenie dojazd i tym razem okazał się do
ogarnięcia. Cztery „paczki” zostały włożone do pociągu i w Ciechanowie
odebrane. Tu na wysokości zadania stanęła nasza kochana kadra instruktorów HSA
z Agatą Kopeć-Romik, prezes fundacji „Tacy Sami” na czele. Odebrały nas
Asia&Asia. Tak, tak była to ta „moja” Asia, z którą nurkowałam w Egipcie i
od której nie mogłam się „odczepić”. Jednak już na samym wstępnie „dostałam
obuchem w łeb”. Nawet buziaka na dzień dobry od Asi nie dostałam – bo chora. „Jak
to chora?” – pomyślałam – „To kto niby będzie ze mną nurkował? Jest tu jakiś
pociąg powrotny?” Okropna byłam – co? Tak wiem o tym. Zamiast pożałować
koleżankę, ja najchętniej bym „zawinęła dupę
w troki”. W takich momentach jednak mówię sama do siebie „skoro
powiedziało się A trzeba powiedzieć B”.
Pamiętasz, jak Ci rok
temu „opowiadałam”, że na basenie w Ciechanowie próbowałam zejść pod wodę też i
z drugą Asią, i że to właśnie ona jako pierwsza położyła mnie na plecach, na
wodzie bez podtrzymywania? Ha! A jej to umknęło. Dlatego zawsze wiedziałam, to
znaczy od kiedy zaczęłam nurkować, że „w razie W” mam furtkę awaryjną. Podczas tego obozu przez trzy dni pływałam z
drugą Asią, ale i nie tylko…
Podobnie jak rok temu
pierwsze zajęcia polegały na przepłynięciu kilku długości basenu dowolnym
stylem. Przepłynęłam, płynęłam na plecach podtrzymywana przez Asie. Tak pływam
z moim instruktorem w Gdyni, więc nie było to dla mnie tak „traumatyczne” jak w
roku ubiegłym. Czułam się o wiele pewniej, na pewno nie bez znaczenia miał
również fakt, że Asia już nie była dla mnie obcą osobą. Spróbowałam też położyć
się na brzuchu i o dziwota doszłam do wniosku, że chyba lepiej mi na plecach.
Na koniec miałam przepłynąć z maską i z fajką. Poszło! Ha! To też ćwiczę u
siebie na basenie, ha!
Drugiego dnia już
schodziliśmy pod wodę z cały sprzętem. Zaplanowane były dwa zejścia. Przez cały
dzień pływałam z Asią i było, było fajnie… Zeszłam pod wodę, bez większej
„spiny” i o dziwota, chyba niemal od razu się Asi puściłam. Pływałyśmy sobie od
jednego końca basenu do drugiego, już nie na powierzchni wody, a znacznie
bliżej dna basenu. Oddychając swobodnie przez aparat, patrząc głęboko w oczy
swojej instruktorce, znowu byłam tam, gdzie tak bardzo chciałam być. Podczas
tego obozu zaczęłam się zastanawiać – dlaczego? Dlaczego tak naprawdę chcę
nurkować? Przecież ja tak naprawdę nie mogę powiedzieć, że kocham wodę! Ba! Ja
się chyba jej trochę boję. A jednak, jedna coś ciągnie… Ty wiesz, że za
dzieciaka ja już prawie umiałam pływać. Pływałam na brzuchu ni to żabką i to
pieskiem z głową pod wodą. Problem pojawiał się kiedy musiałam się wynurzyć by
złapać oddech, wówczas zaczynałam się topić. Właśnie wtedy mała Iza wymyśla
sobie, że gdyby pod wodą miałaby stały dostęp powietrza byłoby fajnie. No cóż,
to wszystko okazało się nie takie proste jak to sobie wykombinowała mała Iza,
jednak teraz już nie jest to niemożliwe. Mała Iza miała racje – pod wodą jest
cudnie…
Trzeciego dnia już tak
cudnie nie było. Czekała mnie zmiana partnera
- „coś co tygryski „lubią” najbardziej”. Nasza szanowna kadra wymyśliła
sobie, jak domniewam z Asią na czele (to ta „moja” Asia z Egiptu, która choć
nie nurkowała, nadal była szefową całego
zamieszania), że będę nurkowała z Santo, jej mężem. Santo jest egipcjaninem,
który słabo mówi po polsku, chodził i mówił tylko „abra kadabra” i rozbrajał mnie tym tekstem. Moim
drugim partnerem miała być Kasia, moja współlokatorka z pokoju. Z Kasią
zdążyłam się choć trochę poznać i to dodawało mi otuchy. Nie poszło nam
najlepiej, choć i nie najgorzej. Byłam zła, jednak chyba najbardziej na samą
siebie, byłam zła o to, że się za bardzo spinam i przestaje mi wychodzić. Schodząc
pod wodę niby oddychałam przez aparat, jednak do maski wlatywała mi woda.
Myślałam, że przez swoją „spinę” ja coś robię nie tak, okazało się, że wcale
nie – to jednak maska zła. Po zmianie maski poszło. Trzymając się Santo obiema
rękami w końcu zeszliśmy poniżej taflę wody. „No i super” – pomyślałam – „teraz
puść moją lewą rękę” – puścił, brawo my – „a teraz prawą, no, puszczamy się,
hallo puszczamy się! Nie? Nie puszczamy się? No trudno”. Santo do momentu
wynurzenia się nie puścił mnie. Nie wiem, może moje oczy zdradzały zbyt dużą
panikę.
Ostatnie
nury należały do mnie i Asi, to znaczy Asi tej nie z Egiptu. Ze też one muszą
mieć tak samo na imię. Po powrocie z Egiptu, Asię nazwałam taką swoją drugą „.mamuśką”.
Wychodzi na to, że co? Santo to „tatusiek”, który nie pozwala się „puszczać”? A druga Asia to? „Matka
chrzestna”? Ooooo w takim razie z „matką
chrzestną” „puściłam” się po całości. To ostatnie zejście było przecudne, ja w
końcu zaczęłam się bawić, bawić
nurkowaniem. Pływając pomiędzy wszystkimi uczestnika, których znałam,
poczułam się pewnie i chyba właśnie to pozwoliło mi „sięgnąć dna”, byłam na
dnie basenu.
Wiesz?
Dobrze mi jest z nim, z tymi ludźmi. Po raz kolejny trafiłam na grupę osób,
gdzie nie muszę nic udowadniać. Nie muszę udowadniać, że umiem, że potrafię, że
wiem, rozumiem, że myślę… To raczej oni udowadniają mi, że mogę dużo więcej niż
mi się wydaję. Nie zawsze tak było, nie zawsze tak jest. Dlatego nie dziw się proszę,
że chcę wrócić z fundacją „Tacy Sami” do Egiptu i najprawdopodobniej wrócę tam,
wrócę już we wrześniu. Bo ja takich ludzi potrzebuję, potrzebuję „jak ryba wodę…”
Cześć, „do usłyszenia”!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz