poniedziałek, 1 stycznia 2018

Puściłam się w Egipcie, bo ktoś powiedział tak…



Pamiętasz może jak Ci kiedyś „opowiadałam” o spotkaniach w ramach projektu „Akcja integracja” realizowanych przez fundację „Podróże Bez Granic”? Na spotkania te często zapraszani byli podróżnicy, podróżnicy z niepełnosprawnością. Opowiadali nam oni o swych wielkich podróżach po całej Europie, a także gdzieś dalej do Indii, Meksyku czy Egiptu.  Słuchałam tych historii jak bajek, w żaden sposób nieosiągalnych dla mnie, a wracając do domu, niejednokrotnie łapałam doła. Tak, dobrze „słyszysz” doła. Myślałam sobie, „kurczę wydawało mi się, że jestem „wielka”, bo mam pracę i jestem w stanie samodzielnie do niej dojechać swoim „skuterkiem” (wózkiem elektrycznym) a tak naprawdę to trochę mało”. Wówczas zapragnęłam takich podróży, podróży w nieznane, jednak z moją niepełnosprawnością samodzielne podróże wydały mi się być nierealne. Jeszcze wtedy nie wiedziałam jak bardzo się mylę.


Nasycona tymi spotkaniami szybko wyruszyłam z fundacją „Podróże Bez Granic”. Zaliczyłam regaty nad zatoką Pucką, jazdę landrowerami w Zielonej Górze czy spływ kajakowy  w Mauszu. Wszystko to wydarzyło się w przeciągu roku, jednak był to dopiero początek. Gdzieś pomiędzy jednym fundacyjnym wyjazdem, a drugim dostałam propozycję wypadu do Ciechanowa na basenowy obóz nurkowy i właśnie tam poznałam ludzi, którzy powiedzieli TAK moim marzeniom.
Pamiętasz jak  Ci „mówiłam” o moich pierwszy próbach zejścia pod wodę? Łatwo nie było. Dlatego kiedy dostałam propozycje wyjazdu do Egiptu do Sharm El Sheike na nurkowanie od samej Agaty Kopeć-Romik, prezes fundacji „Tacy Sami” nie mogłam uwierzyć i zanim sama powiedziałam tak, byłam już na liście. Na początku cieszyłam się „jak dziecko”, przecież tego zawsze pragnęłam – podróżować, zwiedzać i nurkować. Przyznam Ci się jednak, że w dniu wyjazdu „obleciał mnie blady strach”. Pomyślałam – „co ja najlepszego wyrabiam?! Lecę z obcymi sobie ludźmi, do obcego kraju, o obcej kulturze, nurkować! Ja chyba kompletnie zwariowałam!” Na szczęście nie było już odwrotu.
Wylot do Egiptu, jak się można było tego spodziewać, był z Warszawy. Z Gdyni jakoś trzeba było się tam dostać. Może to Cię zdziwi ale dla mnie przy takich wyprawach, to jest najtrudniejsze. Mój „skuterek” nie wjedzie do pociągu, wiec jeśli już podróżuję samodzielnie gdzieś dalej to, jak ja to mówię, jak „paczka” – „paczkę” trzeba wsadzić do pociągu i na miejscu docelowym odebrać. Tym razem jednak miałam podwózkę pod samo lotnisko Chopena. Z trójmiasta jechałam z dwoma kumpelkami (a jednak tak całkiem nie zwariowałam ;) ) i jeden z tatusiów zaoferował się nas podwieźć.  Na lotnisku spotkaliśmy się z całą grupą. Tam też poznałam Elę i już wtedy przeszło mi przez myśl, że chyba będzie moi opiekunem. W pierwszej chwili pomyślałam „po jakiego…?”, szybko jednak doszłam do wniosku, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, może to i dobrze. Pomyślałam sobie, że szybko ją „ogarnę”, szybko udowodnię, że nie ma ze mną zbyt dużo „do roboty”,  że potrafię sporo koło siebie zrobić, że mogę sama iść pod prysznic, i że jak będę potrzebowała pomocy, to o nią poproszę. Jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że nic nie muszę nikomu udowadniać, a łapiąc „zawieszkę”, co mi się często w Egipcie zdarzało, dostawałam od niej „kopa” na otrzeźwienie ;). Bywały też i takie sytuacje, kiedy pomoc Eli była niezastąpiona.
W końcu nadszedł pierwszy dzień nurkowy. Nurkowaliśmy z brzegu nad zatoką Marsa Berika morza Czerwonego i był to jeden z najspokojniejszych dni całego pobytu. Nurkowałam z Asią, z instruktorką,  którą „pokochałam” chyba  już w Ciechanowie na pierwszych zajęciach basenowych. Asia, niezłomna kobieta mieszkająca w Egipcie, była współorganizatorem całej wyprawy. Tego dnia przewidziane były dwa wejścia do wody. Pierwsza próba była z maską i fajką. To nawet jakoś poszło. Trzymając się kurczowo Asi przepłynęłam jakiś kawałek i już zobaczyłam skrawek tego przepięknego, podwodnego świata, w którym tak bardzo chciałam być. Drugie zanurzenie było już z całym sprzętem i chyba również wyszło nie najgorzej. To znaczy umówmy się, do nurkowania jakie zapewne sobie wyobrażasz to było mi jeszcze daleko, ale biorąc pod uwagę moje początki,  o których już Ci „opowiadałam” w poprzednich postach, było naprawdę całkiem, całkiem. Znowu trzymając się Asi kurczowo zanurzyłam łeb pod wodę i łapiąc kilka oddechów przez aparat mogłam przez kilka chwil podziwiać świat, o którym marzę. Za każdym razem kiedy schodziłam, a raczej próbowałam schodzić pod wodę, pływało przy mnie dwóch partnerów. Zawsze była to Asia i Nasser lub Ibrahim, dwóch Egipcjan. Super chłopaki. Nasser bardzo dobrze mówił po polsku, dlatego kiedy codziennie po nurkowaniu odprowadzał  mnie do busa zaliczałam sobie swoje „pytania” ucinając z nim pogawędki (jeśli „słuchałeś” mnie uważnie poprzednim razem, doskonale wiesz, co mam myśli). I wiesz co? Hi, hi hi, chyba mnie rozumiał. Ibrahim niestety mówił tylko angielsku, a że mój angielski „pozostawia wiele do życzenia” to z nim sobie nie poplotkowałam, jednak codziennie pomagał mi wciskać się w piankę, a nasza komunikacja z dnia na dzień rozwijała się pod wodą.
Drugiego dnia nurkowaliśmy już z łodzi, no i zaczęła się „jazda bez trzymanki”. Wyobrażasz sobie? Lądujesz na łodzi wśród zgrai obcych sobie ludzi i usiłując  walczyć grawitacją, co jest jeszcze trudniejsze niż zwykle, słyszysz tylko krzyki – „gdzie jest Twój jacket?! Jaki masz balast?! Ile masz kafli?! Jaki jest numer Twojej skrzynki”?! Nagle siedzisz na skraju łodzi, ubierają Ci jackat na grzbiet i jak gdyby nigdy nic wykonujesz swój pierwszy w życiu skok do wody. Gdy jestem już w wodzie z Asią moja instruktorka kładzie mnie na plecy i usiłując choć troszkę pomóc mi się rozluźnić odpływa od łodzi, a ja przez cały ten czas oddycham równomiernie przez aparat. W końcu Asia odwraca mnie na brzuch, a ja trzymając się jej kurczowo obiema rękoma próbuję się zanurzyć. Tym razem kompletnie mi to nie wychodzi. Znowu, tak jak na zajęciach basenowych, w momencie zanurzenia mam bezdech, po prostu nie oddycham. Po kilku próbach wracamy do łodzi. Kiedy płynę na plecach z powrotem jestem już zła na samą siebie, a po głowie chodzi mi myśl „kurczę Izka, weź Ty sobie wymyśl inne marzenie. Nie wiem – może wygrać turniej szachowy, a tak po za tym to to, że jesteś w Egipcie i ktoś dał Ci to wszystko przeżyć co już przeżyłaś, to jest już coś!! W takim tempie to Ty swoje 8 m zdobędziesz w wieku emerytalnym”. Jednak kiedy popłynęłyśmy do łodzi Asia wpadła na pomysł, abym złapała się drabinki i tak spróbowała się zanurzyć. Tak też zrobiłam, no i stało się. W końcu zaczęłam oddychać jak nigdy wcześniej. Oddychał, oddychałam, oddychałam i już nie chciałam się wynurzać, chciałam tam zostać. W tym momencie chyba obie zrozumiałyśmy, że do tego abym mogła nurkować potrzebuje tylko jednego – poczucie bezpieczeństwa. Kiedy jeszcze na łodzi usłyszałam od Asi, że prędzej czy później nurek ze mnie będzie, wiedziałam, że moja instruktorka się nie podda, a skoro ona się nie podda, to ja też nie mogę.
Tak rozpoczęła się nasza wspólna walka o moje marzenia. Następnego dnia nurkowałam z Asią niemalże w jej objęciach. Otoczona jej rękoma, których się trzymałam jak drabinki, zanurzałam głowę i oddycham. W końcu moje „zanurzenia” były coraz dłuższe, oddech spokojniejszy, a ucisk jej ciała przeze mnie coraz słabszy. Już na czwarty dzień spróbowałam odrobinę zejść, oczywiście z Asią, choć moja instruktorka miała inną koncepcje. Chciała abym zanurkowałam z kimś innym. Nie zgodziłam się, nie umiałam. Przestraszyłam się, że przy nowej osobie wszystko się zacznie od nowa, cała walka o poczucie bezpieczeństwa, oddech, rozluźnienie. No i udało się, trzymając się Asi już tylko jedną ręką zeszłam (ja wiem?) – może na pół metra. Drugą ręką „popytlowałam” sobie z Ibrahimem.
Ostatniego dnia już nie nurkowaliśmy z łodzi. Pojechaliśmy do Blue Hole Dahab gdzie znajduje się niezwykłe zjawisko zwane „Błękitną dziurą”. Jest to studnia o średnicy 90 m. w przepięknej rafie koralowej. Asia znowu próbowałam mnie namówić żebym zmieniła partnera. Ja z kolei miałam inne plany. Chciałam zejść z Asia najgłębiej jak tylko zdołam i się jej puścić. Wiedząc jednak, że tym razem Asia może być nieugięta poprosiłam o pomoc Elę,  która została naszym mentorem. Udało się! Do studni zeszłam z Asią, na 2,5 m. puściłam się jej, pomachałam łapkami i w końcu poczułam tą niesamowitą wolność, o której marzyłam.
To jednak nie koniec tej historii. Dasz wiarę?! W momencie kiedy  puszczam się Asi, kiedy spełnia się moje marzenie, mój drugi partner Ibrahim znajduje w rafie koralowej sznurowaną bransoletkę z oczkiem szczęścia i zakłada mi ją na rękę. Była to jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu.
Kiedyś „mówiłam” Ci o tym, że poszukuję swojego nowego życiowego kursu. Teraz już wiem czego chcę, do czego chcę dążyć by stało się moją pasją. Chcę podróżować i wracać do Egiptu, do Asi. Z Asią chcę schodzić głębiej i głębiej i się z nią puszczać. A może z czasem zaprzyjaźnię się z tym  bajkowym, podwodnym światem, w którym jestem tylko gościem, na tyle, że puszcze się z kimkolwiek. Choćby nawet i z Tobą. Cześć „do usłyszenia”!

1 komentarz:

  1. Mogę się z Tobą puszczać :P :D Masz tak fajne i interesujące rzeczy do mówienia i pisania, że na żywo jakbyś je zaczęła opowiadać to prawdopodobnie byśmy się szybko nie rozstały :). A ja na dodatek jeszcze zadaję pytań dużo więc by było potrzeba duuuuuuużo czasu na nasze spotkania :). Tego Egiptu, a przede wszystkim tych raf i zwierząt podwodnych to Ci narazie zazdroszczę, ale przynajmniej mam motywację, aby zrobić kurs nurka i też w końcu zobaczyć ten podwodny świat i też poczuć tą wolnść w wodzie, bo to uczucie jest niesamowite i piękne to poczucie wolności i że można być gdzie się chce itd :). Prawopodobnie w tym roku jeszcze będę chciała zrobić taki certyfikat nurka jak się uda :).

    OdpowiedzUsuń