czwartek, 27 lipca 2017

Rok pod znakiem nowej mowy

Masz czasem poczucie, że Twoje życie zmienia swój bieg o 180˚ i w końcu „nabierasz wiatru w żagle”? Wszystko zaczyna się układać,  bo po raz kolejny podejmujesz walka o siebie, o swoje lepsze jutro. W tej walce nie jesteś sam, masz swoich powierników, którzy  stoją za Tobą murem. Jest dopiero połowa roku, jednak ja już czuje, że dla mnie rok 2017 będzie rokiem niezwykłym, innym niż pozostałe…

Ostatnio „opowiedziałam” Ci o wypadzie do Ciechanowa, moim pierwszym podejściu do spełnienia swojego marzenia. To była cudna przygoda. Jednak po powrocie do domu nie miałam zbyt dużo czasu, aby się nią napajać. Dzień po puszczeniu swojego ostatniego posta, byłam już w drodze do Szamocina i tam rozpoczęłam zupełnie inną „bajkę”.
W Szamocinie, w niewielkiej miejscowości koło Poznania można znaleźć zaczarowane miejsce zwane Akacjowym Dworem. Właśnie tam mieści się Centrum Terapii Jąkania, prowadzone przez logopedę, Panią Bernadetę Dziekan-Stanowicz. Pani Bernadeta leczy ludzi w różnym wieku (od dzieci po osoby dorosłe) z jąkania. W swej wieloletniej praktyce ma niezwykłe osiągnięcia. Jej pacjenci, przechodząc roczną terapię, po prostu przestają się jąkać. Zapytasz – czy ja się jąkam? Odpowiem – no nie, moja mowa jest zaburzona, ale to absolutnie nie jest jąkanie. Dlatego jadąc na pierwsze konsultacje do pani Bernadety nie liczyłam na wiele. Jednak udało się, pani Bernadeta postanowiła pomóc i mi.
Roczna terapia rozpoczyna się dwutygodniowym turnusem w Akacjowym Dworze podczas, którego uczymy się techniki naszej nowej, pięknej mowy. Już drugiego dnia po przyjeździe pani Bernadeta swym czarodziejskim kluczem „zamyka” wszystkim usta i od tego momentu nastaje cisza. Już nie słychać jąkania ani niewyraźnej mowy. Chwilę później pojawiają się pierwsze dźwięki.  To my, zaczynamy prawidłowo wymawiać samogłoski, następnie dostawiamy spółgłoski i powstają sylaby, z sylab powstają pierwsze słowa, aż w końcu pierwsze zdania. Niezawodnym strażnikiem naszej nowej mowy jest nasza ręka, która nadaje nam odpowiedni, wolny rytm. Obok ćwiczeń mowy poznajemy niemały pakiet ćwiczeń ruchowych i oddechowych, które mają pomóc nam się rozluźnić. Pomyślał byś, że o wiele łatwiej jest rozluźnić swoje ciało kiedy najpierw je maksymalnie napniesz? Pod koniec pobytu w Szamocinie zakres naszej mowy się sukcesywnie poszerza, jak u niemowlaka, który uczy się mówić, aż końcu idziemy na swoje pierwsze „pytania” czyli samodzielny rozmowy z obcymi ludźmi i załatwianie spraw urzędowych. 
Dla mnie to były piękne dwa tygodni, gdzie naprawdę poczułam jak moja ciało się rozluźnia, a mowa staje się płynna i o wiele łatwiejsza. Jednak jeszcze piękniejszy okazał się powrót do domu i zderzenie z rzeczywistością. Chyba dopiero wtedy, widząc szok moich bliskich, którzy bez problemu mnie rozumieli, uwierzyłam, że to naprawdę ma sens, że moja praca nie idzie na marne. To był jednak dopiero początek drogi. W Szamocinie poznałam technikę, którą musiałam i muszę nadal wprowadzać w życie. Poprzez codzienne ćwiczenia, spowolnioną mowę i odpowiedni ruch ręki usiłuję, to wszystko zakodować, by moja nowa, piękna mowa została ze mną już na  zawsze. Nie jest to łatwe, jednak nie poddaję się. W życiu bym nie uwierzyła, że będę wstawać pół godziny wcześniej, by wykonać poranne ćwiczenia, że będę dzień w dzień ćwiczyć dwie godziny popołudniu, że będę cały czas się pilnować i nie odpuszczę po tygodniu, czy góra po miesiącu. A jednak, da się. Sprawdzeniem siebie i przełamaniem lęku przed mową (a jest on nie mały) mają być nasze „pytania”. Od momentu powrotu z Szamocin mówię dzień dobry wszystkim na osiedlu, wdaję się w pogawędki z obcymi ludźmi, a czasem wypuszczam się gdzieś dalej, do przychodni lekarskiej czy biura paszportowego.
Sprawdzeniem siebie, upewnieniem się, że moja nowa mowa jeszcze ze mną jest są też wyjazdy dla osób niepełnosprawnych organizowane przez fundację Podróże Bez Granic, o której kiedyś już Ci „opowiadałam”. W lipcu fundacja ta organizowała wyjazd wprost dla mnie. Domyślasz się jaki? Tak, no oczywiście, że tak! Było  „Nurkowanie Bez Granic” na Helu w Morzu Bałtyckim. Wypad były czterodniowy w tym dwa dni nurkowe. Przecież nie mogło mnie tam zabraknąć. Pomyślałam sobie –  „może teraz się uda, może teraz będzie łatwiej. Będę mogła wszystko powiedzieć, teraz już mogę! Powiem, że już nurkowałam na basenie, że nie było łatwo, że miałam problem z oddechem, ale  w końcu udało się. Powiem, że może teraz też nie będzie łatwo, ale wierzę, że jeśli dadzą mi chwilę na oswojenie się z sytuacją, teraz też się może udać”. Niestety, wyszło inaczej. Nurkowałam jako jedna z ostatnich, więc przy nienajlepszej pogodzie przyszło mi ubierać mokrą piankę. Już wtedy czułam jak cała sztywnieję. Szacun dla Marty (super wolontariuszki), która mi wtedy pomagała! Kiedy siedziałam i czekałam na swoją kolej, pomimo, że wszyscy na mnie chuchali, czułam jak mi mózg zamarza. Jak przyszła moja kolej nie miałam możliwości powiedzenia czegokolwiek. Przecież podstawą mojej nowej mowy jest „luz blus”. Panowie nurkowie (nie byli to instruktorzy HSA) wzięli mnie do wody,  ubrali jacket na plecy i niestety, wybrali dla mnie najgorszą z możliwy opcji. Położyli mnie na plecy (to pozycja, w której w wodzie czuje się najmniej bezpiecznie),  kazali włożyć aparat do ust i zaczęli odwracać do zanurzenia. Od razu wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. W momencie obrotu, kiedy nie czułam kontroli nad własnym ciałem, znowu (podobnie jak w Ciechanowie) pojawiał się bezdech, a aparat wypadał mi z ust. Po kilku nie udanych próbach (przecież nie byłabym sobą gdybym od razu się poddała) widząc w oczach swoich instruktorów, że nurka to ze mnie nie będzie, wyszłam z wody. Gdy już siedziałam na brzegu przyszło chwilowe załamanie a nawet chęć zrobienia swojemu marzeniu papa. Kiedy jednak przeanalizowałam to wszystko i udało mi się na spokojnie wytłumaczyć ludziom z fundacji gdzie tkwił błąd i czemu mi nie wyszło, po ich interwencji następny dzień wyglądał zupełnie inaczej. Do wody weszłam jako pierwsza, dostałem suchą piankę i co najważniejsze miała możliwość przybranie pozycji, w której czułam się bezpiecznie. Co prawda nie udało mi się w pełni zanurzyć, moje „nurkowanie” wyglądało jak w pierwszy, no może drugi dzień w Ciechanowe, jednak nie żałuję. Na pewno było to kolejne doświadczenie, które mam nadzieję, kiedyś zaowocuje. Mój tata mawia – „skoro nurkowanie jest Twoim marzeniem, nie poddawaj  się! Możesz mieć nawet i pięćdziesiąt siedem prób, a jeśli się nie uda próbuj dalej”.
Może Ci tego nie mówiłam, może  nie było kiedy, ale fundacja Tacy Sami, z którą byłam w styczniu  w Ciechanowie zaproponowała mi wyjazd do Egiptu, oczywiście na nurkowanie. Wypad na Hel miał być również sprawdzianem, czy to aby nie za szybko. No cóż, może nie wyszło najlepiej, jednak myślę sobie – skoro fundacja Tacy Sami i instruktorzy HSA, którzy mnie już troszkę znają mówią „TAK, bierzemy Cię”, ja mówię dziesięć  raz TAK i jadę, taka już jestem. Ja  nie oczekuję, że od razu wpadnę do morza Czerwonego. Będę po prostu szczęśliwa jak dadzą mi po brodzić w basenie  z butlą na plecach, zobaczyć egipskie piramidy i zapalić szisze o zachodzę słońca…
Czy podczas pobytu na Helu mój sprawdzian nowej mowy wypadł pozytywnie? W pewnej chwili poczułam, że chyba i tu nie idzie najlepiej. Zaczęłam się spinać, nie mogłam się wyluzować i wydawało mi się, że moi współtowarzysze, coraz częściej prosili mnie o powtórzenie tego, co do nich mówię. Kiedyś, takie prośby mnie cieszyły, były oznaką tego, że mój współrozmówca naprawdę mnie słucha i zależy mu na zrozumieniu mojej wypowiedzi. Teraz są sygnałem do niepokoju, że moja nowa mowa ucieka (oczywiści nadal masz mi mówić, kiedy mnie nie rozumiesz, to jest absolutnie priorytet). Jednak ostatniego wieczoru podeszła do mnie Monika, koleżanka, którą znam od lat z obozów aktywnej rehabilitacji organizowanych w Wągrowcu i powiedziała – „Iza, czy Ty wiesz, że o wiele lepiej mówisz? W końcu Cię rozumiem i nie muszę się do tego wysilać”. W tym momencie poczułam, jak zaczynam się unosić ze szczęścia nad naszym dogasającym grillem. A jednak, jednak nie uciekło!!
Bo dla mnie rok 2017 jest pod znakiem walki o nową mowę, a cała reszta, to tak przy okazji. Cześć, „do usłyszenia”… a może i do usłyszenia!

1 komentarz:

  1. Ja się dołączam do Twojego taty i też mówę, że trzeba walczyć zawsze o swoje i próbować wszystkiego aż do skutku :). Jak się będzie próbowało tego czegoś to w końcu się uda to cś zrobić :). Ja też się o tym bardzo dużo razy przekonałam, że nie można się poddawać i uciekać od czegoś tylko o to walczyć i próbować do skutku, bo prędzej czy później się to uda zrobić :). I powiem też, że bardzo dobrze, że prowadzisz tego bloga, bo zaczynam też rozumieć co czujesz itd, bo odczucia też są bardzo ważne i coraz bardziej wiem, że sama też muszę przełamywać swoje rzeczy żeby moje relacje z innymi były o wiele leposze niż nawet teraz są :).

    OdpowiedzUsuń